Żywność bez chemii nie istnieje. Nie istnieje też bez niej życie – chemia to związki, zależności i oddziaływanie między substancjami. No tak, to wiemy, ale ta „chemia”, o którą chodzi, to co innego. A przynajmniej takie przekonanie można spotkać w wielu publikacjach, zwłaszcza w internecie.
Problem w tym, że kiedy przyjrzymy się sprawie bliżej, intuicyjne pojęcie „chemii” zaczyna zawodzić. Jeśli potraktujemy ją jako obecność dookoła nas szkodliwych substancji wytwarzanych przez człowieka, to dziś sytuacja jest bez porównania lepsza niż kiedyś. Wynika to przede wszystkim z tego, że znacznie lepiej rozumiemy rolę i działanie różnych związków chemicznych.
W XIX i XX wieku powszechnie stosowane były związki arsenu. Używano ich m.in. do wytwarzania zielonego barwnika do farb i tapet. Konserwowano nimi skórę i drewno. Barwiono szkło. Wszystko to sprawiało, że poziom toksycznego arsenu u wielu ludzi znacznie przekraczał bezpieczny poziom. Dopiero gdy poznaliśmy chemiczną rolę tego pierwiastka w organizmie, mogliśmy skutecznie się przed nim zabezpieczyć.
Z tych samych powodów nie stosujemy dziś rtęci do produkcji kapeluszy czy ołowiu do kosmetyków. Poziom toksycznych substancji podlega ścisłym przepisom i jest stale kontrolowany.
Poznanie działania różnych substancji pozwala nam też stosować je w odpowiedni sposób. Cieszące się złą sławą konserwanty służą nie tylko przedłużeniu trwałości produktów, ale przede wszystkim zabezpieczeniu ludzi przed rozwojem organizmów, które są niebezpieczne dla zdrowia. Kosmetyki bez konserwantów szybko przerastałyby niewidoczną dla człowieka pleśnią, która może działać drażniąco, a nawet rakotwórczo.
Z kolei „chemia” stosowana do ochrony roślin wyklucza na przykład rozwój buławinki czerwonej na zbożach. Ten dziwnie wyglądający grzyb, znany lepiej jako sporysz, przez setki lat wywoływał, po dostaniu się do mąki, ergotyzm zwany kiedyś Ogniem Świętego Antoniego. Efektem były halucynacje, gwałtowne bóle, przykurcze mięśni i wrzodziejące, martwicze zmiany na skórze, zdarzały się też przypadki zbiorowej śmierci całych wsi zatrutych sporyszem. Dopiero stosowanie substancji działających przeciwko grzybom pozwoliło wyeliminować tę chorobę.
Często można spotkać się z opinią, że najzdrowsze owoce to te, które nie były pryskane. To twierdzenie nie tylko nieprawdziwe, ale też niebezpieczne. Przykładem może być najpospolitsza z chorób jabłoni – parch. Wywoływana jest przez grzyb Venturiainaequalis i objawia się ciemnymi plamami na liściach oraz stwardniałą, ciemną skórką na części owoców. Jabłka zaatakowane parchem nie zachęcają do jedzenia swoim wyglądem, ale problem jest znacznie poważniejszy – grzyb rozwijający się na owocach wytwarza substancje, które mogą mieć działanie rakotwórcze.
Założenie, że brzydkie jabłka (czy inne produkty) są zdrowsze, to błąd – trudno nam ocenić, jakie choroby dotknęły daną roślinę i jakie będą miały wpływ na nasze własne zdrowie.
Zostaw odpowiedź