Mazowieccy sadownicy liczą straty

Mazowieccy sadownicy liczą straty i modlą się, żeby po powodzi nie przyszła fala upałów. Zalane sady nie miałyby wtedy szans obronić się przed kolejną klęską.

W miejscowości Podgórzyce nie ma chyba sadownika, który nie poniósłby jakiś strat. Ale tu takie ryzyko wliczone jest w produkcję. Część sadów położonych jest bowiem za wałem przeciwpowodziowym na terenach zalewowych. Tam już nic nie uda się uratować.

Mirosław Nowakowski, sadownik Podgórzyce – „Wszystkie sady po tej stronie wałów, to trudno powiedzieć co z nich będzie, bo w tej chwili nawet nie jesteśmy w stanie tam dojechać, ale podejrzewam, że tam wszystko jest już zniszczone.”

Ale ucierpiały także sady chronione wałem wiślanym. Wysoki poziom rzeki spowodował przeciekanie umocnień. Pod wodą znajduje się wiele hektarów upraw. Część z nich da się jeszcze uratować. Ale jest jeden warunek. Teraz nie mogą przyjść upały.

Henryk Giza, sadownik Podgórzyce – „Jak będzie wysoka temperatura to te drzewka po prostu uschną, ale jak będzie niższa to będą miały szansę się wykurować, trzeba będzie kilka zabiegów zrobić, jakieś środki ochrony roślin zastosować, odżywki, tak, żeby one mogły swobodnie dochodzić do siebie.”

Niestety większość upraw nie była ubezpieczona. Nawet jeżeli była taka możliwość to dla sadowników jest to zbyt droga inwestycja.

Jacek Ślązak, sołtys Podgórzyc – „Tu nikt za wałem nie ubezpieczy sadów, żadna firma ubezpieczeniowa, a po drugiej stronie to może sporadycznie ktoś ubezpiecza, ale cena jabłek jest tak niska, że my robimy praktycznie za koszty produkcji, a ubezpieczenie jest drogie.”

W tym rejonie to nie pierwsza powódź. Sady zwłaszcza te na terenach zalewowych były niszczone w 1997 i 2001 roku.

Witold Katner Redakcja Rolna TVP