Unijne dopłaty zabetonowały polską wieś

Dopłat, dopłat i jeszcze raz dopłat – tego chcą polscy rolnicy. Ale dotychczasowy efekt unijnych pieniędzy był taki, że nasza wieś zastygła. Przełom przyniesie dopiero… demografia.

Robert Szymański, rolnik z Nowosiółek na Zamojszczyźnie, na ponad 400 hektarach uprawia pszenicę, rzepak, buraki cukrowe i kukurydzę. Głosował za wejściem Polski do UE, ale teraz nie jest już wielkim entuzjastą Unii, choć dopłaty bierze garściami, a za unijne pieniądze – które dostaje od 1 maja 2004 r. – kupuje jedną maszynę rolniczą za drugą.

Szymański skorzystał ze wszystkich programów, z jakich tylko mógł. Dostał dzięki temu ok. 460 tys. zł. Teraz przymierza się do kolejnych zakupów. Dlaczego więc jest niezadowolony? – Nie czuję, żebym dostał od Unii jakiś bonus – mówi. Bo przez ostatnie pięć lat podrożały maszyny i środki produkcji. Zresztą – przekonuje rolnik – nawet gdyby Polska w Unii nie była, to gospodarstwa i tak by się rozwijały.

Narzeka też Sławomir Łuczak z Ostrowika. Ma 12 hektarów ziemi. Jest sadownikiem, uprawia wiśnie, jabłonie, grusze. – Unia na pewno pomogła rolnikom, ale tylko niektórym – skarży się. Jego zdaniem polepszyła się sytuacja wyłącznie bogatych rolników mających duże gospodarstwa. Bo ich stać na składanie wniosków o dotację w tych programach pomocowych, w których wymagane jest wyłożenie własnych pieniędzy albo wzięcie kredytu. – Mnie Unia za dużo nie zmieniła – narzeka. Bierze co roku dopłaty bezpośrednie, „bo jak są jakieś pieniądze, to trzeba z nich korzystać”. Złożył cztery wnioski do programów unijnych, z czego dwa „przeszły”, więc mógł kupić z dofinansowaniem m.in. ciągnik. – Tyle że co z tego, że są dopłaty, skoro ciężej coś sprzedać. Wiśnie sprzedajemy za cenę kilkakrotnie niższą niż kilka lat temu – wzrusza ramionami Łuczak.

Jednak wyniki prowadzonych na wsi badań pokazują, że nie wszyscy polscy rolnicy narzekają tak jak Łuczak i Szymański. W lipcu ub.r. ośrodek badania opinii publicznej PBS DGA – działając na zlecenie Ministerstwa Rolnictwa – przeprowadził na wsiach sondaż. Przepytano 1120 osób. Nie wiadomo, czy ta próba była w pełni reprezentatywna (57 proc. respondentów stanowiły osoby powyżej 60 lat) – ale badanie pokazało, że nastroje na wsi są lepsze niż np. dziesięć lat temu. Większość rolników zapewniała, że wpływ unijnej Wspólnej Polityki Rolnej na polskie rolnictwo był dobry.

Jeszcze 10 lat temu tylko co czwarty rolnik uważał, że nasze członkostwo w Unii będzie dla naszego rolnictwa korzystne, w 2003 r. za akcesją opowiadało się 66 proc.mieszkańców wsi. Po wejściu Polski do Unii, kiedy rolnicy przekonali się jakie daje to korzyści, zadowolenie z naszego członkostwa w Unii wynosi około 70 proc.

Najbardziej podobają się dopłaty bezpośrednie. I trudno się dziwić – w 2004 r. za samo posiadanie ziemi nasi rolnicy dostali od Unii 6,3 mld zł. W kolejnych latach dopłaty rosły, w 2005 r. było to 6,7 mld zł, w 2007 – 8,3 mld zł, a za 2009 dostaną 12,6 mld zł (z czego 6,2 mld zł już im wypłacono). Większość rolników jest zadowolona z członkostwa w Unii, co drugi rolnik twierdzi że przez Wspólna Politykę Rolną sytuacja naszego rolnictwa się poprawiła. Tyle że dla rolników to wciąż za mało. Większość uważa, że dopłaty powinny być takiej samej wysokości dla rolników z Polski, jak i ze „starej” Unii. – Albo żeby zachodni farmerzy dostawali tyle co my. Wtedy moglibyśmy mówić o konkurencyjności – mówi Szymański.

Pytanie tylko, co to by zmieniło, gdyby dopłaty były jeszcze większe. Bo miliardy złotych, które napłynęły z Unii na polską wieś do tej pory, nie przyczyniły się do dużych zmian na wsi. Na odwrót: zabetonowały jej nieefektywną strukturę.

Dziś Polska ma blisko 1,7 mln gospodarstw o powierzchni ponad 1 hektara, a 90 proc. z nich bierze dopłaty unijne. Te, które mają hektar czy dwa, dostają przeważnie kilkaset złotych.

Spora część tych pieniędzy zostaje przejedzona. Rolnicy kupili za nie telewizory, mikrofalówki, zrobili większe zakupy czy odłożyli pieniądze na kontach w bankach spółdzielczych.

– System, który wynegocjowaliśmy z Unią, jest nieefektywny, bo pieniądze trafiają do gospodarstw, o których wiadomo, że nie mają żadnych szans rozwoju – mówi Jerzy Wilkin, ekonomista z Uniwersytetu Warszawskiego specjalizujący się w rolnictwie rolnych. – Gospodarstw powiększających majątek i modernizujących się jest w Polsce 15-20 proc. Przed 2004 r. ich liczba wynosiła niespełna 10 proc. Tylko 340-360 tys. gospodarstw wytwarza żywność na rynek – wylicza ekonomista.

Nie ma większych szans, żeby to się w najbliższym czasie zmieniło. Z sondażu PBS DGA wynika, że 54 proc. rolników planuje utrzymanie gospodarstwa na dotychczasowym poziomie. O rozwoju gospodarstwa myśli zaledwie 24 proc. W tym roku o zmianie jego profilu myśli 3 proc. rolników.

Dlatego eksperci proponują, żeby zmienić sposób wypłacania unijnych pieniędzy. Tak żeby rolnicy mieli finansową zachętę do modernizacji.

– Teraz rolnicy inwestują w rzeczy najprostsze. Żeby wymusić postęp, należy zmienić dostępne dla nich instrumenty. Kierując fundusze np. do grup producenckich, zachęcimy rolników do łączenia sił – mówi Wanda Chmielewska-Gill z Fundacji Programów Pomocy dla Rolnictwa (FAPA).

Wtóruje jej prof. Katarzyna Duczkowska-Małysz, ekspert w dziedzinie rolnictwa i obszarów wiejskich z SGH: – Zostając przy dopłatach do ziemi, obniżamy tylko możliwości rozwoju tych nowoczesnych gospodarstw. Płynący na wieś strumień socjalny nie zmusza rolników do myślenia o rozwoju gospodarstw, wzroście efektywności, przedsiębiorczości czy łączeniu się w grupy producenckie.

Jeśli jednak Wspólna Polityka Rolna nie zmieni się zasadniczo (a polski rząd skłania się ku utrzymaniu status quo, podobnie jak kilkanaście innych rządów, z Francją na czele), to może się okazać, że reformę na polskiej wsi wymusi dopiero… demografia.

Jak pokazują badania, aż 34 proc. rolników nie będzie miało komu przekazać gospodarstwa. – Zmiany demograficzne na wsi same rozwiążą w ciągu 15-20 lat problem nadmiernego rozdrobnienia rolnictwa – uważa Chmielewska-Gill.

Sylwia Śmigiel wyborcza.biz